Ostatnie parę dni obfitowało u mnie w filmy przeróżne.
Postanowiłam obejrzeć "
Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" z Bradem Pittem, w reżyserii Davida Finchera. Jest to jeden z niewielu filmów, które zanudziły mnie tak, że zostawiłam oglądanie w połowie. "Benjamin" ciągnie się niemiłosiernie, gdyby zaś w połowie projekcji zrobić podsumowanie, to okazałoby się, że nic w zasadzie się nie wydarzyło. Pitt gra tak, że można sobie wywichnąć szczękę z ziewania. To chyba jeden z bardziej nijakich i nudnych bohaterów filmowych, jakich zdarzyło mi się widzieć. Zachwyty nad tym filmem zastanawiają mnie bardzo.. będę musiała kiedyś 'dooglądać' drugą połówkę, może ona uzasadni te ochy i achy. Póki co, po połowie BB jestem rozczarowana... po Fincherze spodziewałam się cudów, a tu cieniutko..
Dla zmiany nastroju zaopatrzyłam się w komedię o idiotycznym polskim tytule "
Jaja w tropikach". Nie przepadam za amerykańskim poczuciem humoru (wolę angielski), tytuł dobił mnie dodatkowo, no i obecność Bena Stillera w głównej roli i jako reżysera podziałała na mnie mocno demotywująco. Ale spojrzawszy na info o filmie, poczułam budzące się zainteresowanie - hmm.. nominacja do Oscara za drugoplanową rolę? W
takiej komedii? Niemożliwe. No więc przepadło, musiałam to zobaczyć, tym bardziej, że nominowanym był jeden z moich odwiecznych ulubieńców, Robert Downey Jr. Film ma skrajne oceny - gdy go potraktować powierzchownie, wydaje sie być bzdurną opowiastką o niewyszukanych gagach. Gdy jednak przyjrzeć się dokładniej, okazuje się, że to naprawdę niegłupia satyra na nadęte Hollywood, z momentami ostrym i dosadnym humorem. Dawno się tak nie ubawiłam.. fałszywe trailery z początku filmu, szczególnie "Zaułek Szatana"
wyglądają jak prawdziwe.. gdy sobie uświadomić, że faktycznie podobne oglądamy w kinie "na poważnie", robi sie mocno ironicznie.
Oto grupka amerykańskich zblazowanych gwiazd ma nakręcić "najlepszy w historii" film wojenny. Gdy ich fochy powodują opóźnienia w planie zdjęciowym, wściekły reżyser zsyła ich do prawdziwej dżungli, żeby "było bardziej realistycznie". Czarnoskóry raper, gwiazdor jednej roli - ostatnio występujący w szóstej kontynuacji katastroficznego filmu, aktor znany z prostackich komedii oraz "Pięciokrotny Zdobywca Oscara" stanowią ową gwiazdorską obsadę.
Bezlitosne wyśmiewanie się z nadęcia Hollywood, schematów filmowych, banałów i dość zaskakująca myśl: "czy aby gorszą dżunglą od tej prawdziwej nie jest amerykański światek filmowy?".
Co do aktorów: Stiller jako scenarzysta i reżyser odwalił kawał solidnej roboty. Aktorsko rzeczywiście bryluje RDJ.. i to w roli ..Afroamerykanina.
Czy jest coś, czego ten facet nie potrafi zagrać?
Miłym zaskoczeniem jest nieduża, ale charakterystyczna rólka Tomka Cruise'a, tu zupełnie nie do poznania. Przyznam, że mnie zaskoczył. Wiedziałam, że Stiller czy RDJ umieją się powygłupiać, ale Tomka nie podejrzewałam o fakt posiadania poczucia humoru. Jednak nie jest z nim tak źle.
Podsumowując: można się nieźle ubawić, z nastawieniem, że to raczej dość specyficzny humor. No i .. szacunek do aktorów, że chociaż oni mają do siebie zdrowy dystans w tym nadętym Hollywoodzie.. i umieją się pośmiać.. z samych siebie w zasadzie.
"
Slumdog Millionaire". Dość specyficzny film, trudny do sklasyfikowania gatunkowego, dzieło Danny'ego Boyle'a. Oglądamy historię młodego mieszkańca hinduskich slumsów, który występuje w teleturnieju "Milionerzy" i okazuje się, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Gdy już nam się wydaje, że to jakaś naciągana bajeczka, chłopaka oskarżają o oszustwo i przesłuchują na posterunku. Tam dowiadujemy się po kolei, skąd taka wiedza u prostego herbaciarza..
Ciekawy film, wciągająca historia głownego bohatera, oryginalny pod względem technicznym. Końcówka jako żywo jest hołdem dla Bollywoodu, który znam wyrywkowo całkiem nieźle.
8 Oscarów mówi samo za siebie.